niedziela, 29 stycznia 2012

Pożywny napój jogurtowy


Dzisiaj podzielę się z wami przepisem na przecudowny napój, który możemy wypić na śniadanie, kolacje, podwieczorek lub po prostu jak zgłodniejemy, a nie chcemy się zapychać jakimś śmieciowym jedzeniem. 

składniki na jedna dużą szklankę:
-pół garści dowolnych pestek lub orzechów (ja wybrałam pestki dyni, ale mogą być dowolne jakie mamy pod ręką)
-pół garści płatków owsianych (takich prażonych jak do musli), lub otrąb
-200 g jogurtu o delikatnym owocowym smaku, lub naturalnego (wtedy możemy dosłodzić miodem)
- pół szklanki mleka
- cynamon
- parę listków świeżej mięty

Wszystko dokładnie miksujemy blenderem aż na wierzchu utworzy nam się delikatna pianka. SMACZNEGO!



-M-ta

sobota, 28 stycznia 2012

Gorączka


Gorączka, gorączka, ale nie taka przez którą trzeba stać w kolejce do lekarza rodzinnego z  kaszlacymi i smarkającymi ludźmi, tylko taka od której boli głowa, nogi i która przede wszystkim atakuje nasz portfel.... czyli gorączka zakupowa. Nie wiem, czemu zawsze tak jest, że kiedy mamy ostatnie 10 zł, które zaplanowaliśmy przeznaczyć na jakaś skromną porcję prowiantu, a do wypłaty jeszcze 2 dni, to przechodząc koło jakiegokolwiek sklepu odzieżowego wszystko nam się podoba i znajdujemy 100 fajowych rzeczy, na które na razie nas nie stać.Za to gdy dopada nas jakieś ważne wydarzenie (tak jak to stało się w naszym wypadku) i musimy się jakoś ubrać, by jako tako móc się pokazać wśród ludzi, a na dodatek mamy na takowy ubiór przeznaczone już fundusze, to nic z kolei nam się nie podoba albo jak nawet przypadnie nam do gustu to zwykle nie ma naszego rozmiaru... Tak właśnie stało się i tym razem.
Dwa dni spędziliśmy na chodzeniu, szperaniu, mierzeniu, przymierzaniu, mocowaniu się z zamkami, guzikami i innymi zapięciami. Dodatkowo jeszcze w internecie szukaliśmy czegoś ciekawego, ale o tym na końcu. Jedynym pocieszeniem tych dwóch dni były obiady, których nie gotowaliśmy, a zjedliśmy "na mieście". W piątek odwiedziliśmy wegetariańską knajpę "Mięso Złe" która mieści się w podwórku na przeciw BWA Awangarda (dokładnie to Wita Stwosza 16 Wrocław) gdzie zjedliśmy pyszne smażone camemberciki  z żurawiną, surówką i w mojej wersji z ryżem, a w wersji Mateusza z frytkami (których ja nie cierpię i jestem chyba jedyna taka na świecie). O tym miejscu mówi się różnie, jedni je krytykują inni chwalą. Osobiście podoba mi się ten lokal, choć jedzenie jest dość przeciętne (ale lepsze niż np. w Green Wayu) to mało jest wege miejsc we Wrocławiu, a ja chociaż wcale wegetarianką nie jestem, to wprost przepadam za kuchnią bezmięsną. Jeszcze mniej jest takich do których wchodzi się i od wstępu wita człowieka obsługa, która zwraca się do klientów jak do starych znajomych, nawet jeśli są tam pierwszy raz. Atmosfera tego miejsca jest ciepła i przyjazna, dodatkowo na sali często w kąciku śpi sobie bokserek, który budzi we mnie rozczulenie i jeszcze bardziej ociepla klimat. Pokrzepił nas więc tam posiłek i pyszna herbata z cynamonem, pomarańczą i miodkiem, byśmy potem znów dreptali i denerwowali się między sklepowymi półkami. Nie zrozumcie mnie źle, ja wprost uwielbiam zakupy, tak jak mój życiowy partner, ale lubimy takie spokojne, a nie pod ciśnieniem konkretnej daty i związanej z nią garderoby.. w końcu kopiliśmy męskie buty.
Dziś sprawa się miała inaczej, najpierw zamówiliśmy atrybuty w internecie, dopiero potem na zakupy, lecz byliśmy mądrzejsi o wczorajsze doświadczenie i zamiast upocić się w kurtkach w klimatyzowanym centrum handlowym, oddaliśmy okrycia wierzchnie do szatni (ależ z nas mądrale) no i zanim przystąpiliśmy do wydawania najpierw wielka kawa, która była tak naprawdę średnia, ale dla mnie i tak za duża...musiałam zostawić na dnie, a ja nie lubię marnować wiec z ciężkim sercem zostawiłam kubek na stoliku. Kupiliśmy w końcu parę fajnych rzeczy, ale nie będę strzępić klawiatury na opisy, jak będziemy się szykować na imprezę to wrzucę zdjęcia. Na obiedzie byliśmy na chińszczyźnie i chociaż smakowało nam jedzenie to nie wrócimy tam więcej, bo powodem owego smakowania był bardziej głód niż, prawdziwa smakowitość potraw, jedyne co naprawdę mnie zachwyciło i co na pewno będę chciała jeszcze zjeść to kuleczki ryżowe na deser z nadzieniem makowym, pyszne. Na koniec wstąpiliśmy do sklepu spożywczego i chociaż miałam już nie jeść słodyczy i być zen, zdrowo się odżywiać i schudnąć do wiosny to właśnie pałaszuje lody truskawkowe w nim zakupione.. cóż należy mi się przecież po tych trudach, ja jem kulturalnie z miseczki, Mateusz jak prawdziwy twardziel- prosto z pudełka :) Na koniec wrzucam fotki kuleczek, wprawdzie znalezione w necie ale właśnie takie jadłam.No i jeszcze zdjęcia spinek do mankietów jakie zamówiliśmy, nie mogę się już doczekać jak przyjdą, są czadowe :)


-M-ta



czwartek, 26 stycznia 2012

Gotowanie


U nas gotuje się różnie, zależy od pory roku, nastroju, okazji i oczywiście od tego kto ma to wszystko zjeść. Najbardziej lubię dni kiedy mój Mateo ma wolne i mają do nas przyjść goście, wtedy zawsze dzień zaczyna się od wyprawy na zakupy, stoimy między półkami miotamy się, Mateusz powtarza w kółko "nie wiem sam, co tu kupić, co by tu zrobić, nie mam pomysłu" po czym lądujemy z torbami pełnymi rzeczy potrzebnych i tych niekoniecznie niezbędnych, ale takich z których na pewno powstanie coś smacznego i widowiskowego. Są też dni leniwe, kiedy nie chce nam się nic szczególnego gotować i idziemy na łatwiznę z jakimiś mrożonkami i pizzami. Często też jemy na mieście, ale o tym opowiemy innym razem.
 Sprawa się ma zupełnie inaczej kiedy dzień spędzamy osobno, a takich dni w miesiącu jest bardzo wiele, gdyż Mateusz pracuje od rana do nocy non stop gotując (taki fach), a ja w tym czasie jak prawdziwa kura domowa dbam o dom i o siebie oczywiście i sama coś tam próbuje upichcić. Zwykle to są dania "coś z niczego", bardzo proste, ale ja czasem lubię taka prostotę właśnie i resztkowe dania (powodem moich upodobań jest też moja niechęć do wyrzucania jedzenia, tego wprost nie cierpię i jeśli coś mi się niestety popsuje, to nie mogę sobie wybaczyć, że doprowadziłam do sytuacji w której wywalam coś do kosza). 
Często wspomagam się  gotowcami i dziś właśnie trak było. Na moim talerzu wylądowały torlelloni z z mozarellą i pomidorami (niestety kupne ale nie zawierające żadnych sztucznych dodatków tylko : mąkę z pszenicy durum, jaja,pomidory,ser ricotta, oliwę, olej słonecznikowy, sól, cukier, bazylię, czosnek) wcześniej uduszone na masełku z wodą i odrobina ziół, pomidorki z oliwą (a właściwie mój ostatni pomidorek) i jajka sadzone. Proste, smaczne i szybkie. Może to nie jest szczyt zdrowej kuchni ani kulinarnych uniesień, ale niezdrowe również nie jest, a na codzienny obiad w sam raz. Lepsze to na pewno niż mrożona pizza z toną żółtego sera :)

- M-ta



Przedstawienie


Już jakiś czas temu wpadliśmy na pomysł prowadzenia bloga, ale jak do tej pory nie umieliśmy się po prostu jakoś tak zebrać w sobie, teraz jednak zmobilizowaliśmy się, chyba przez to, że nowy rok nastał, a to czas zmian i postanowień. Chcemy żeby miejsce to było takim swoistym pamiętnikiem dla nas i inspiracja dla innych. Dużo podróżujemy, odwiedzamy różne miejsca i czasem chcielibyśmy podzielić się z szerszym gronem naszymi wrażeniami, a blog jest do tego chyba najodpowiedniejszym miejscem. Ponadto oboje jesteśmy dość twórczy, ja bardziej artystycznie, a mój partner kulinarnie więc blog będzie pomieszaniem mojego portfolio z jego przepisami na nieziemskie wprost potrawy (dodatkowo ja, jako rasowa baba, zamierzam podzielić się z wami moimi osiągnięciami jeżeli chodzi o sferę piękna czyli makijażowymi rozwiązaniami i recenzjami kosmetycznymi).
Posty będziemy pisać każde od siebie naprzemiennie bądź razem i zawsze zaznaczymy kto ma co do powiedzenia, bo czasem mamy do powiedzenia zgoła zupełnie co innego ;)
Jednak to nie jest blog poradnikowy a raczej luźny paplaninowo-kulinarno-miszmaszowy :) 
W sumie to z biegiem czasu samo wszystko wyjdzie, a my się nie będziemy starać ograniczać do konkretnych tematów.


Marta & Mateusz