środa, 29 lutego 2012

beegee`s

Bigos to danie uważane przez większość ludzi za tradycję polską, a tak naprawdę to mix kulturowy, a właściwie pochodzi z Niemiec i też od słów niemieckich wywodzi się jego nazwa. Podstawą jest oczywiście kapusta świeża i kiszona oraz mięso, ale teraz różnie to z tym bywa, jedni robią tak inni zupełnie inaczej, ile domów tyle przepisów na to dziwne danie, które smakuje wspaniale, a składem przypomina resztki z całego tygodnia. Potrawa ta to dziwny kombinat smaków i zapachów, składników, proporcji, a jednak na końcu wychodzi potrawa o zaskakująco wyważonym smaku, jednolitej konsystencji i ciekawej zachęcającej woni przywodzącej  na myśl dziczyznę, las, aromat palonych drew.. Jedząc bigos zawsze wydaje mi się, że cofam się do czasów, w których byliśmy bliżej natury, żyliśmy z ziemi i lasu, częściej patrzyliśmy się w wodę, ogień i gwiazdy.. 
Podam wam dziś przepis na bigos, jaki robi Mateusz, według mnie to najlepszy bigos jaki jadłam. Z podanych proporcji wychodzi zacny gar tej rustykalnej strawy, jeśli chcecie mniej, wszystko musicie sobie podzielić proporcjonalnie :)


Składniki:
- główka białej, świeżej kapusty
- 1,5 kg kapusty kiszonej
- butelka wina czerwonego półsłodkiego
- 0,5 kg cebuli
- 1 kg kiełbasy suszonej
- 0,5 kg boczku wędzonego
- 1kg karkówki wieprzowej
- 25 dag śliwek suszonych
- 40 dag suszonych grzybów
- 0,5 kg pieczarek
- duży słoik przecieru pomidorowego
- sól i pieprz
- liść laurowy
- ziele angielskie
- majeranek
- kminek
- smalec do smażenia


Białą kapustę szatkujemy podsmażamy na suchej patelni i wrzucamy do dużego gara, tak samo robimy z kapustą kiszoną. Kiełbasę, boczek i karkówkę kroimy w kostkę i także obsmażamy na suchej patelni- wrzucamy do kapusty i mieszamy. Cebulę kroimy w kosteczkę i szklimy na smalcu- wrzucamy do gara. Wszystko razem mieszamy, dodajemy wino, dusimy na wolnym ogniu. Suszone grzyby moczymy w wodzie, aż zmiękną, kroimy je w kostkę, a potem razem z woda z moczenia - do gara. Pieczarki smażymy, czekamy, aż zredukuje się nam płyn i do gara. Na koniec dodajemy śliwki, liść, ziele, majeranek, kminek i wszystko razem dusimy. Dokładamy na ostatku przecier pomidorowy i doprawiamy solą i pieprzem. Dusimy do oporu, wiadomo, że najlepszy jest po kilku dniach, a odgrzewany, jako nieliczna z potraw zyskuje na walorach, a nie traci. Można także pomiędzy odgrzewaniami go przemrażać, co także wpływa nań pozytywnie.





"W kociołkach bigos grzano. W słowach wydać trudno
Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną:
Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek,
Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek.
Aby cenić litewskie pieśni i potrawy,
Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy.
Przecież i bez tych przypraw potrawą nielada
Jest bigos, bo się z jarzyn dobrych sztucznie składa.
Bierze się doń siekana kwaszona kapusta,
Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta;
Zamknięta w kotle, łonem wilgotnem okrywa
Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa;
I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie
Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie
I powietrze dokoła zionie aromatem.
Bigos już gotów. Strzelcy z trzykrotnym wiwatem,
Zbrojni łyżkami, biegą i bodą naczynie.
Miedź grzmi, dym bucha, bigos jak kamfora ginie,
Zniknął, uleciał; tylko w czeluściach saganów
Wre para, jak w kraterze zagasłych wulkanów."
Adam Mickiewicz: "Pan Tadeusz"



M-ta

Fotorelacja

a oto fotorelacja z ostatnich paru dni :) oj się działo i to wszystko na raz, tatuaże, gotowanie i imprezowanie...


Sonia uciekła przed robotą i leży w pościelach 


morze klusek




u Darka 3 dni przed ślubem





mix 



no i para z samowara jak malowana ;) 

niedziela, 19 lutego 2012

Kawa bananowa

Kiedy za oknem deszcz i plucha warto posiedzieć z książką w piżamie i doceniać, że się ma dach nad głową, że ciepło i sucho i pomimo, że jest brzydko, szaro, buro to możemy sobie posiedzieć w wygodnych papuciach i cieszyć się  niedzielą. Pomimo tego, że dla Mateusza nie istnieją określone dni wolne od pracy i niedziela przypada nam czasem w piątek, a czasem w poniedziałek, to niedzielny nastrój jest dla mnie odczuwalny. Przykro mi jest czasem gdy inni spacerują w słoneczne niedziele po parku ubrani w najlepsze ciuchy - bo przecież spacer zaraz po mszy i obiedzie jest w Polsce obowiązkowy, a ja muszę sama spędzić ten odświętny dzień, ale nie ma tego złego, czasem inni zabiegani w środku tygodnia nie mogą się zrelaksować, a my cieszymy się spokojem dnia powszedniego. Dzisiaj jest jednak inaczej, deszcz odstraszył spacerowiczów, ja odprowadziłam Mateo na przystanek, sama poszłam na zakupy, a po powrocie ubrałam się w spodnie od piżamy i sobie świętowałam niedzielę z kawa bananową, podpatrzoną u Malwiny- zagorzałej fanki zdrowia i wegepower. Robię owy napój na oko. Swoją wersję podrasowałam masą kajmakową, która zastąpiła cukier.

Kawa bananowa:
-banan
-kawa, najlepiej z ekspresu albo z kafeterki 
-cynamon
-cukier lub kajmak
-mleko
Kawę zaparzamy, banana miksujemy blenderem lub widelcem, dokładamy do kawy. Zalewamy to ciepłym mlekiem, dosypujemy cynamon i dosładzamy według uznania. Mniam, mniam. Opcja niedzielna, to jeszcze piżamka- koniecznie ulubiona, ciepłe papucie, ciekawa książka lub serial,albo jak ktoś lubi się uczyć, program edukacyjny, na obojętnie jaki temat. 
Czasem dobrze jest posiedzieć samemu i pocieszyć się własnym towarzystwem, by móc potem doceniać także towarzystwo innych. Poza tym zawsze znajdzie się tyle ciekawych rzeczy do zrobienia..



M-ta

sobota, 18 lutego 2012

Dziś mój dzień



Po wielkich namowach Marty i wierceniu dziury w brzuchu przyszła kolej na moją inwencje, jest to nasz wspólny blog, więc raz na jakiś czas coś od siebie tu dodam. 
Ostatnio mieliśmy trochę czasu wolnego co dało nam możliwość spędzenia go ze sobą. 
Było go więcej niż dwa dni w tygodniu, a może dwa dni w miesiącu. Ze względu na wykonywany zawód mimo, że mieszkamy razem widzimy się tylko w nocy i rano przy kawie.
Niestety gastronomia jest okrutna, kiedy złapie kogoś w swoje sidła. Jest okrutna bo wykorzystuje, jest okrutna bo uzależnia. 



Kiedy mamy wolne i możemy spędzić je razem jest to wielkie święto, nasze święto i świętujemy je zawsze na 150%. Gdy jest więcej czasu gotujemy sami, a może raczej ja gotuje by dogodzić Marcie, by wynagrodzić cały ten czas mojej nieobecności w domu. Tym razem było tego czasu na tyle dużo bym mógł zrobić coś prostego, a zarazem coś co bardzo nam smakowało. Niestety nie jest to danie dla wegetarian, ale nikt nie mówił że tylko takie będą.



Tym razem skusiliśmy się na polędwiczki wieprzowe, delikatne mięso, które nie wymaga długiego przyrządzania. 
Polędwiczka nadziewane musem pieczarkowym z kawałkami sera camembert.
Do tego pieczone ziemniaczki w tymianku i oliwie z oliwek z aromatem wędzonej czerwonej papryki i liścia laurowego. Dla połączenia smaku wszystko utarte razem w moździerzu. Prosty dodatek skrobiowy, a połączenie tych smaków jest naprawdę wyśmienite. Dla odpowiedniego koloru i wzbogacenia smaku znalazł się również pieczony burak z aromatem czosnku ziela angielskiego i majeranku. Pieczony tak samo jak ziemniak ale to z lenistwa. Wkładamy do piekarnika na 160 stopni i siadamy przed telewizorem nie martwiąc się, że nam coś wykipi z garnka. A dzięki temu wszystko zachowuje swoje walory smakowe i wartości odżywcze.

To wszystko podane na puree pieczarkowo-cebulowym, osobiście wolał bym świeże prawdziwe grzyby, ale skąd w środku zimy je wziąć.
Nawiasem mówiąc polędwiczki również pieczone w piekarniu, dodane na sam koniec gdy już buraki i ziemniaki są prawie gotowe. Wystraczyło im dosłownie 12 minut przy 160 stopniach. Po czym dla dodania waloru smakowego, obsmażyliśmy je na mocno rozgrzanej suchej patelni. 

Dzięki temu polędwiczka nabrała złocistego koloru, a mięso było delikatne i zachowało swój prawidłowy smak.
Danie trochę czasochłonne ale proste i smaczne. 



















Potrawa ta wymaga jedynie piekarnika, moździerza (niekoniecznie) i blendera( też niekoniecznie) wystarczy coś czym można zrobić puree pieczarkowe. 

Konkretnego przepisu niestety dzisiaj nie będzie ponieważ nigdy nie gotuje według przepisu. 
Kto powiedział, że każde danie musi mieć swój przepis.? 
Szukaj smaku odpowiedniego dla siebie, a na wszystko inne znajdziesz przepis na google.
Pamiętajmy, że wszystko zostało już wymyślone. Pozostała tylko kwestia odpowiedniego dopasowania smaku i podania. 

Mateo.


piątek, 17 lutego 2012

Naleśniczki


Ostatnimi czasy chodziły za mną naleśniczki, ale nie te cieniutkie jak papierek, tylko takie puchate amerykańskie placuszki, które zawsze są podawane na śniadanie dzieciom na wszystkich familijnych filmach made in USA. Oblane syropem klonowym zachęcają swoją słodką prostotą i amerykańską łatwością. 
W naszym życiu ostatnio pełno jest rozmaitych spraw do załatwienia nie cierpiących zwłoki, papierków do podpisania, rzeczy do kupienia itd. Niedługo czeka nas przeprowadzka i już tak żyjemy  na mentalnych walizkach, chociaż nasze materialne nawet jeszcze nie kupione. Wszystko to wraz z zamiecią szalejąca za oknem spowodowało tą właśnie ochotę na naleśniczki w wersji amerykańskiego snu. Jeśli odgadnęliście kiedyś "That 70`s Show" i mieliście ochotę aby Kitty ugotowała też dla was jakieś smakowite cokolwiek, byleby podane w beztroskiej kuchni w beznadziejnie pastelowo-wyblakłych kolorach to ten przepis jest dla was. 


Jednak moje zamiłowanie do zdrowej kuchni wygrało i zmodyfikowałam delikatnie oryginalną wersję. Zamiast śmietany dodałam jogurt, syrop podmieniłam na miód, a słodką galaretkę czy też dżem zamieniłam na mus zmiksowany z mrożonych truskawek - taka soczyście czerwona polewa naprawdę poprawia nastrój gdy za oknem na minusie. Dodatkowo ja podałam je z bananami oproszonymi cynamonem i serkiem homogenizowanym. Co prawda robiłam placuszki na oko ale podam wam mniej więcej proporcje, nam starczyło aby najadły się 3 osoby.

Pancakes:
- 1,5/2 szklanki mąki
- szklankę mleka
- 2 łyżki jogurtu naturalnego
- łyżeczka proszku do pieczenia
- 2 łyżki cukru
- pół kostki masła
- cynamon
- cukier waniliowy
- 3 jajka

W rondelku roztapiam masło, odstawiam. W misce ubijam jajka, gdy się lekko spienią dodaje wszystkie pozostałe składniki po kolei cały czas mieszając, masło na końcu powoli wlewając do masy. Ciasto powinno mieś konsystencje gęstej śmietany. Rozgrzewam patelnię i na suchej smażę placuszki, które powinny przybrać złocisto-brązową barwę. Smacznego !







M-ta

czwartek, 9 lutego 2012

Zielony makaron


Makaron jest jednym z moich ulubionych dań, kocham wszelkie jego odmiany, a w sumie ogólnie jestem fanką wszelkiego rodzaju klusek i kluseczek. Makaron jest znakomitym produktem dla osób które są na diecie, wcale nie jest tuczący o ile nie będziemy go podawać z tłustymi sosami i mięsami. Dodatkowo taki pełnoziarnisty jest znakomity dla osób z cukrzycą. Makaron pomaga obniżyć ryzyko zachorowania na nowotwór piersi, cukrzycę typu 2, raka prostaty. Ja gdy tylko mogę wybieram taki pełnoziarnisty, ale kocham każdy rodzaj i kształt. Dzisiaj przygotowałam zielony, a stał się taki za sprawą szpinaku, a wiadome jest, że szpinak to samo zdrowie i rosną od niego muskuły. Jest to jedno z najzdrowszych warzyw, zawiera największa liczbę witamin i minerałów, więc jedzmy go i cieszmy się jego cudnym smakiem.


Przepis na dwie porcje:
- pół paczki makaronu pełnoziarnistego świderki 
- pół paczki mrożonego szpinaku
- 2/3 puszki kukurydzy -resztę można wyjeść jako przystawkę ;) 
- silken tofu
- łyżka mąki
- 2 ząbki czosnku
- sól i pieprz
- oliwa do smażenia

W dużej ilości posolonej wody gotujemy makaron, tak aby był al dente. W rondelku dusimy szpinak z niewielka ilością oliwy, doprawiamy sola i pieprzem, dodajemy kukurydzę, a na koniec wciskamy czosnek. Tofu kroimy w kosteczkę i oprószamy maką, solimy i pieprzymy. Smażymy białe sześcianiki na oliwie tak aby zrumieniły na się na złoto, utworzy się nam chrupiąca skorupka, a po przegryzieniu aksamitne tofu rozpłynie nam się błogo w ustach. Odcedzamy makaron, ale go nie przelewamy wodą bo wypłuczemy skrobie i szpinak nam się nie przyklei, po czym wrzucamy go do rondelka z zielonym sosem. Wszystko dobrze mieszamy, aż makaron pokryje się zielenią. Nakładamy na talerz i posypujemy złotymi kosteczkami. Smacznego!




M-ta

-

Biedronkowe


Czasem w sieciówkach można znaleźć naprawdę wartościowe produkty, my akurat robimy zakupy w Biedronce, u nas nazywanych potocznie Biedą, po pierwsze dlatego, że mamy ten sklep pod nosem, a po drugie, że są w nim dość korzystne ceny, a przy tym można znaleźć tam coraz więcej godnych uwagi produktów. Ostatnio ulubieńcem moim stał się chleb, troszkę podobny do pumpernikla : 



 Choć dla mnie faworytem wśród chlebów jest cudowny orkiszowy bochenek, który zresztą także w Biedronce występuje, to ten chlebek jest całkiem ok. Ja zawsze, ale to zawsze czytam skład, szczególnie jeśli chodzi o pieczywo, bo można strasznie się naciąć. Kiedyś kupiłam chleb, w piekarni ze stoiskiem ze zdrową żywnością, noszący miano rustykalnego i naturalnego, a po przyjściu do domu przeczytałam małą nalepkę zamieszczoną na spodzie opakowania i myślałam, że mnie szlag trafi, był tak nafaszerowany chemią. czasem po prostu aż ręce opadają... po co w chlebie takie świństwa. Kosztuje ok 2,50 zł

Drugim produktem już moim ulubieńcem od dawna jest herbatka :



Choć najlepsze są herbaty liściaste i zwykle zdecydowanie wolę je kupować, to ta ekspresówka jest wyjątkowo dobra i zawsze mam ją na półce herbacianej. Jest pyszna, na lato można ją pić jako napój po ostudzeniu, a teraz w zimowe dni, gorąca z łyżeczką miodu jest po prostu cudowna. Kosztuje ok 4zł.

Jeśli chodzi o kosmetyki to także mam parę wartych uwagi pozycji. Jedna z  nich jest balsam do ciała i masełko, choć balsam jest na pierwszym miejscu w tym duecie.


Gdy nosi się na ciele tatuaże to bardzo ważne jest nawilżanie każdej pokolorowanej części ciała, zwłaszcza zaraz po wygojeniu więc zawsze mamy parę balsamów i maseł do ciała w zapasie. Mój facet, chyba jak każdy samiec nie cierpi mazideł wszelkiej maści, więc jakie było moje zdziwienie gdy ten balsam w 90 % został zużyty właśnie przez niego. a na dodatek ile się jeszcze nasłuchałam o jego wspaniałej konsystencji i walorach nawilżających (O_O) no to już szok... jedyna rzeczą jaka mam mu do zarzucenia to nie do końca fajny zapach, moim zdaniem jest sztuczny i trochę drażniący. 
Sprawa masła ma się nieco gorzej, choć nawilża bardzo dobrze, to zapach jest niekoniecznie kojarzący się z owocem mango, a konsystencja kosmetyku jest dość twarda i ciężko się go wsmarowuje.
Dużym plusem obu jest cena. Co prawda dokładnie nie pamiętam ile zapłaciłam, ale za masło było to jakieś 6-7 zł, a za balsam ok 5-6 zł bo była akurat promocja, cena regularna to jakieś 10 zeta chyba. więc cena w stosunku do jakości jest bardzo dobra.


M-ta

środa, 8 lutego 2012

Zimowy koktajl


Pyszny, lekko pikantny napój idealny na zimę, bardzo łatwy do zrobienia  :) 

składniki na jakieś 2 szklanki:
- 2 duże śliwki (ja miałam mrożone, z własnej ogródkowej uprawy)
- banan
- łyżka miodu
- cynamon
- imbir kandyzowany lub świeży 
- szklanka mleka

Wszystko razem miksujemy i napowietrzamy, aż się spieni leciutko. Smacznego :)

W zimę jak ulał bo:
miód - poprawia krążenie krwi i działa antybakteryjnie
imbir - rozgrzewa cały organizm
cynamon - zwalcza przeziębienia
śliwki i banany - dbają o nasze zdrowie i urodę, są źródłem witaminek






M-ta

Laser ci w oko - czyli miesiąc bez mejkapu


No tak, ostatni stycznia był dla mnie pierwszym dniem bez okularów, za sprawą laserowej korekcji wzroku jakiej poddałam się w Klinice Okulistycznej w Katowicach. Sam zabieg choć nieprzyjemny, jest bezbolesny (oczywiście za sprawą znieczulenia) gorzej sprawa się ma już po zabiegu, ale na szczęście istnieją na świecie środki przeciwbólowe, wiec nie jest źle. Prawdziwym dyskomfortem jest nadwrażliwość na światło, która naprawdę silna jest przez pierwsze 2-3 dni, wtedy jedynym wyjściem jest siedzenie w ciemnicy i najlepiej przespanie tego wszystkiego. W moim przypadku ból ustąpił po 3 dniach zupełnie, a zaraz za nim także silny światłowstręt, mogłam już 4-tego dnia po zabiegu oglądać "Powrót Króla" - jako fanka Władcy Pierścieni nawet w ciemnych okularach, ale nie odpuściłam sobie tej przyjemności, która akurat leciała w tv ( to nic że mogłam oglądnąć innym razem z płyty film, który widziałam zresztą już chyba ze 100 razy, musiałam ).
Ogólnie zabiegi tego typu maja różna opinię, jedni chwalą inni narzekają, ale to chyba po pierwsze zależy od samego denata- jak to się u niego goi, jaka była wada, czy dalej nie postępuje itd, oraz po drugie, od miejsca w którym się go wykonuje, lepiej jest jechać pól Polski do specjalisty z dobra reputacją, niż potem przeklinać, że coś jest nie tak. Ja swojej decyzji nie żałują, choć na pełen rezultat muszę jeszcze poczekać, do całkowitego wyzdrowienia. Na razie wkarapiam hektolitry różnych leków w oczy i wszędzie chodzę w ciemnych okularach- po części przez zalecenia po zabiegu, a po części przez brak makijażu :/ ja po prostu zawsze, ale to zawsze maluje sobie oczy, jeśli nie mam czasu, to chociaż rzęsy sobie tam mazę, a teraz muszę to na miesiąc odpuścić....zgroza. Już ponad tydzień za mną. Pierwszy raz pomaluje się 25 lutego, bo mam wydarzenie i chce ładnie wyglądać, lekarz mi dał pozwolenie więc spoko :) muszę jakoś do tego czasu przetrzymać...